Streszczenia i opracowania lektur szkolnych klp klp.pl
Utwór rozpoczyna się przedmową, w której autor powieści przeprowadza krytykę poprzedzania dzieł niepotrzebnymi przedmowami, by zwiększyć ich „grubość” dla zysku. Gani autorów np. za tłumaczenie miejsc problematycznych książki jeszcze zanim czytelnik na nie natrafi, za zarówno pyszne, jak i uniżone zapowiedzi, itp. Sam Krasicki nie pisze nic o Mikołaja Doświadczyńskiego przypadkach, deklaruje za to:

(...) jeszcze był tej księgi nie skończył, a już kilka nowych projektów na pisanie książek ułożyłem. Jeżeli ta znajdzie aprobację, wdzięcznie przyjmę łaskawy sąd czytelnika: jeśli nie, zasmucę się, ale będę pisał.


KSIĘGA PIERWSZA

Rozdział pierwszy
(narracja prowadzona w pierwszej osobie liczby pojedynczej, stylizowana na pamiętnik pisany z perspektywy dojrzałego wieku)

Ktokolwiek opisanie życia mojego czytać będzie, niech wie zawczasu, że to ani spowiedź, ani panegiryk nie będzie


Nie piszę tej książki ani dla chwały ani dla upokorzenia, ale po to, by dobrze wykorzystać wolny czas spędzany na wsi. Pochodzę z rodziny szlacheckiej, podobno posiadającej liczne koligacje z „panującymi familiami w Europie”. Mój ojciec,
„po stopniach: skarbnik, wojski, miecznik, łowczy, cześnik, podstoli, sześćdziesięcioletnie ziemi swojej i województwa usługi a ustawiczne na sejmikach elekcyjne i gospodarskie peregrynacje przy kresie życia szczęśliwie nagrodzone i ukoronowane zobaczył; został stolnikiem”
Nie był to człowiek uczony, ale za to cechujący się wieloma cnotami. Niestety lubił również czasem sobie mocniej popić, co spowodowało uszczuplenie rodzinnego inwentarza. Matka moja wychowana na wsi była kobietą prostą, ale cnotliwą.

Swoje najmłodsze lata spędziłem głównie w towarzystwie kobiet, które napełniały moją dziecięcą główkę strasznymi historiami „o upiorach, czarownicach i strachach”, wtedy też nauczyłem się, co znaczą najróżniejsze sny. Kiedy miałem siedem lat, odwiedził nasz dom brat matki, „człowiek urzędem, nauką i wiadomością świata znamienity”, za sprawą którego w niedługim czasie zostałem wysłany do szkół publicznych.

Rozdział drugi

Wyjazd do szkoły okazał się dla mnie wydarzeniem nader przykrym. Trudno się dziwić, skoro dotąd w domu szkołę przedstawiano mi jako karę za złe zachowanie. Z młodym opiekunem, który miał czuwać nade mną i moją edukacją, opuściłem dom rodzinny. Okazałem się bardzo pojętnym chłopcem, ale wstręt do nauki nie pozwalał mi osiągać większych sukcesów, jednocześnie czyniąc mnie ofiarą małego i cienkiego kańczuczka, który ojciec wręczył mojemu opiekunowi z przykazaniem: „Bijże, bo ja ci za to płacę!”.

W szkole przebywałem do szesnastego roku życia, kiedy przybyła wiadomość o śmierci ojca i wezwanie natychmiastowego powrotu do domu. Szybko przyzwyczaiłem się do swawolnego życia bez nadzoru. Niestety hulankę przerwał wuj, wykonawca testamentu ojca, który ukrócił moje ciągłe zabawy.

Rozdział trzeci

Na szczęście wuj wyjechał w ważnych sprawach do Warszawy, moja matka za namową sąsiadki wynajęła guwernera, który miał mnie kształcić we francuskim i dobrych manierach. Pan Damon okazał się markizem ukrywającym się w Polsce przed pojedynkiem z królem francuskim, tę jego tajemnicę obiecaliśmy zachować dla siebie. Z tego względu moja matka podzieliła się tym ciężarem jedynie z dwiema zaufanymi sąsiadkami, co spowodowało – nie wiedzieć jakim sposobem - rozejście się wiadomości po całej okolicy. Nowy nauczyciel przypadł mi bardzo do gustu, bo lekcje polegały jedynie na ciągłej konwersacji, w trakcie której miałem nabierać „sentymentów kawalerskich”.

Rozdział czwarty

Nadszedł czas w mojej edukacji, kiedy należało zapoznać sie z popularnymi romansami, które wprost zaczarowały moje myśli. To za ich sprawą pewnego dnia w lasku zakochałem się w Juliannie – wychowanicy mojej matki. W jednej chwili dziewczyna stała mi się boginką i padłem jej do kolan czyniąc liczne wyznania. Zawstydzona uciekła, a ja zacząłem rozmawiać „z rzeczką, drzewami i pagórki”. Tej nocy śniła mi się jeszcze.

Rozdział piąty

Któregoś dnia poszedłem za moją matką i towarzyszącą jej Julianną nad staw, wsiadłem na łódkę i nieopatrznie wylądowałem w wodzie. Zdarzenie to o tyle szczęśliwe było dla mnie, że pozwoliło mi poznać skrywane uczucia Julianny. Jednak nie długo trwała radość moja, matka domyśliwszy się moich zamiarów (poślubienia Julianny, która nie miała odpowiedniego posagu), wysłała moją ukochaną na nauki do klasztoru. Mnie zaś dla pocieszenia postanowiła wysłać „do cudzych krajów”.

Rozdział szósty

Niestety interesy mojej matki pokrzyżowały mi plany – musiałem odłożyć wyjazd „do cudzych krajów”, a zamiast tego wyruszyć do dość oddalonego miasta, w którym miałem się zatrzymać u dalekiego kuzyna. Kuzyn okazał się jednak nieobecny i musiałem razem z Panem Damonem czekać miesiąc na niego. Szczęśliwym trafem mój guwerner spotkał w mieście dawną znajoma – baronową de Grankendorff. Już na pierwszym wieczorze u nowej znajomej, zaprawiony winem zdobyłem serce jej starszej córki oraz wygrałem sporą sumkę pieniędzy w karty. Cztery tygodnie tak bawiłem, z tą różnicą, że karciane szczęście się ode mnie odwróciło, a i kolejne jubileusze baronowej i jej córek sporo mnie kosztowały. Cała zabawa skończyła się pojedynkiem, kiedy to pewien człowiek znieważył Pana Damona, czego ja ze spokojem słuchać nie mogłem. W skutek rozruchu, który wywołałem, spędziłem noc w więzieniu. Wypuszczony dzięki poważaniu, jakim cieszyło sie moje nazwisko, wróciłem do swej kwatery. Okazało się że Pan Damon zniknął razem z całym dobytkiem, tak samo jak rzekoma baronowa, która była nikim innym jak zwykła oszustką.

Rozdział siódmy

Na szczęście matka szybko mi przebaczyła moją przykra przygodę. Powróciłem do domu, gdzie pędziłem życie spokojne i posłuszne. Brakło mi lektur ciekawych, bo Pan Damon wszystkie romanse zabrał. Dlatego słysząc któregoś dnia od naszej szacownej sąsiadki o wspaniałej książce w języku polskim zatytułowanej Kaloander wierny poprosiłem o jej pożyczenie.

Rozdział ósmy

Nowa lektura rozbudziła we mnie pragnienie kontynuowania „sentymentowej edukacji”, na wsi jednak brakło ku temu sposobności, dlatego uprosiłem matkę, by wysłała mnie do Warszawy do wuja – posła z naszego województwa. W stolicy dowiedziałem się wiele o nowych zwyczajach salonowych, najważniejszą jednak wiedzę zyskałem od nowego przyjaciela, który wyjawił mi, że aby odnieść sukces towarzyski i miłosny, „najprzód, trzeba ile możliwości, pozyskać trojaką reputację: galantoma, junaka i filozofa”.

Rozdział dziewiąty

Niedługo po tym zmarła moja matka. Mimo że żal pewien po tej stracie uczułem, to zaraz uradowany nabytą w tak przykry sposób swobodą, począłem planować podróż „w cudze kraje”. Gdy wyjazd był juz prawie gotowy, zostałem pilnie wezwany do Lublina na sprawę sądową.

Rozdziały dziesiąty, jedenasty, dwunasty, trzynasty

W celu wygrania sprawy nachodziłem się niezmiernie od sędziego do sędziego. W końcu za radą mego plenipotenta zorganizowałem wystawną „konferencję”, na którą zaprosiłem wszystkich, którzy mogli mi pomóc w odniesieniu sukcesu w sądzie. Mecenasowie zeszli się , napili, zapoznali ze sprawą, wydali odpowiedni wyrok i odebrawszy swoje honoraria odeszli na kolejne konferencje. Kolejne tygodnie poświęciłem na przygotowania do sprawy, która ostatecznie została odwleczona z powodu zniknięcia przeciwnika. Dałem w zastaw srebra i klejnoty (wiele z pieniędzy przeznaczonych na podróż poszło na wydatki związane z rozprawą), po czym wyruszyłem w wymarzoną podróż.

Rozdziały czternasty, piętnasty, szesnasty
Diariusz podróży paryskiej

Po długiej, „wielce zabawnej, a więc jeszcze kosztownej podróży” dotarłem do Paryża, który omamił mnie hałasem i rozmaitością. Byłem tak spragniony wszystkiego, co dostępne w tym wspaniałym centrum kultury, że nie wiedziałem, co wybrać – komedię, operę czy balet. Niewiele jednak skorzystałem z wyjazdu – najpierw zajęty byłem kompletowaniem odpowiedniego stroju dla siebie i służby oraz innych niezbędnych atrybutów paryskiego kawalera, potem uległem nieszczęśliwemu wypadkowi (który zatrzymał mnie na kilka tygodni w domu), na koniec oszukany przez zaprzyjaźnionego hrabiego, zadłużony, uciekłem potajemnie z Paryża. Trafiłem do Holandii, gdzie wsiadłem na okręt płynący do Batawii.

Rozdział siedemnasty

Podróż była długa i pełna postojów, najdłużej zabawiliśmy na Cyplu Dobrej Nadziei, kończącym Afrykę, gdzie wymieniono nadwyrężony sztormem okręt oraz komendanta. Przez dłuższy czas płynęliśmy z dobrym wiatrem, gdy nagle rozpętała się burza straszliwa, targany przez fale statek rozbił sie „z nieznośnym trzaskiem”. Nie pamiętam dokładnie, co się potem działo, tylko tyle, że znalazłem się w wodzie uczepiony „sporej deseczki”.

KSIĘGA DRUGA - POBYT NA WYSPIE NIPU

Rozdziały: pierwszy, drugi, trzeci

Obudziłem się na wyspie, która początkowo zdawał mi się zupełnie dzika i opuszczona, potem okazała się zamieszkana przez dziwną społeczność, posługująca się nieznanym mi językiem. Zostałem zaproszony do domu pewnego starca, który nakarmił mnie i dał posłanie. Kraj zamieszkiwany przez prostych i uczciwych ludzi nie znających mody ani podłości zwany był wyspą Nipu.

Zaskakująca dla mnie rzecz się wydarzyła już na początku mojego pobytu na Nipu. Siedząc przy wieczerzy z gospodarzami zabrakło mi noża w zastawie, więc wyciągnąłem swój z kieszeni, by ukroić chleb. Podałem nóż wyraźnie zaciekawionemu gospodarzowi. Ten, nieobeznany z narzędziem, skaleczył się. Wzbudziło to wielki przestrach wśród Nipuanów, którzy natychmiast zakopali nóż i zabronili mi go odkopywać.

Język narodu dość łatwy, ale nieobfity: żeby im wytłumaczyć skutki i produkcje kunsztów naszych zbytkowych, musiałem czynić opisy dokładne i dobierać podobieństw. Nie masz u Nipuanów słów wyrażających kłamstwo, kradzież, zdradę, pochlebstwo. Terminów prawnych nie znają. Choroby nie mają szczelnych nazwisk; ale też ani dworaków, ani jurystów, ani doktorów nie masz.


Języka uczyłem się od mojego gospodarza. Dziwiło mnie trochę, że ludność tamtejsza stroni ode mnie i patrzy na mnie niechętnie. Pewnego dnia mój gospodarz oznajmił mi, że jutro zostanę przyjęty do społeczności wyspy. Przygotowano wspaniały obiad, podczas którego jeden z biesiadników powstał i rzekł:

Bracie! bądź z nami, używaj darów przyrodzenia, a pamiętaj, że istotne obowiązki towarzystwa: miłość i zgoda.
Ułamawszy więc kawał chleba rozdzielił go na dwie części, sam jedną włożył do ust, mnie drugą oddał.


Początkowo miałem zamiar nauczyć tę dziką ludność, co to znaczy cywilizacja europejska, chciałem być ich przewodnikiem. Stało sie jednak inaczej. Ku mojemu największemu zdziwieniu, to mnie wysłano na nauki do Xaoo.

Rozdziały: czwarty, piąty, szósty

Przebywałem u Xaoo już trzy miesiące, kiedy mój nauczyciel wziął mnie na pole i począł mi mówić, jak ważnie jest to, bym „umiał złe swe skłonności poskramiać i uprzedzenia wykorzeniać”. Okazało sie, że wszystkie pytania, jakie mi dotychczas zadawał, były częścią procesu edukacyjnego. Xaoo najpierw musiał mnie dobrze poznać, aby teraz pomóc mi się zmienić. Mistrz skrytykował europejską edukację, która każe się dzieciom uczyć wielu języków i przez to charakteryzuje sie wielomówstem, nadmiarem słów, odsuwających się od istoty rzeczy, które próbuje nazwać.

Dyskurs nauczyciela mojego odmienił we mnie sposób myślenia o dzikości. Uznać, żem sam był dzikim, byłoby to upokarzać sie nadto i czynić przeciw własnemu przeświadczeniu; ale też obywatelów kraju tego sądzić za dzikich nie można było żadnym sposobem po tym wszystkim, com widział i słyszał. Upokarzał mnie rozum Xaoo;


Następnego dnia wykład tyczył się nauki historii. Według Xaoo najwięcej czasu powinno się poświęcać na naukę dziejów własnego kraju i narodu. Nipuanie co prawda nie mają ksiąg, ale dzieci uczą sie historii od najstarszego z rodu, który barwnie opowiada o losach dziadów i pradziadów. W ten sposób historia w sposób naturalny wlewa się w ich umysły. Uczenie się dat i nazwisk według Xaoo jest tylko „próżnym pamięci zaprzątaniem”. Xaoo krytykuje zwyczaj uczenia dzieci cudzych języków i cudzej historii, zaniedbując własną mowę i ojczyste dzieje.

Zaprzątnione postronnymi przypadkami, opisywaniem, a może i bajecznym, innych krajów zdziwione, gardzi tym, co ustawicznie widzi,a pragnie widzieć to, co mu natężona imaginacja piękniej maluje, niż jest w istocie.


Podobnie geografia Nipuanom jest potrzebna jedynie o tyle, o ile z jakimś krajem są w ścisłej zależności.

Xaoo ucieszył się bardzo, gdy począłem mu opowiadać o filozofii:

Otóż to nasza nauka, w tej szkole jesteś. Jej maksymy święte, jej reguły proste ja nie w pamięć, ale w serce twoje wrazić pragnę. Może u was ta nauka na słowach zawisła, my mniej dbamy o definicje, bylebyśmy wypełniali obowiązki.


Niestety Europejczycy zamiast sprowadzać filozofię do „wiadomości obowiązków i ich wypełniania”, jak to jest u Nipuanów, zapędzili się w niepotrzebnych dociekaniach, dotyczących spraw dla człowieka zakrytych. Zamiast korzystać z tego, co zostało ukazane ludzkim zmysłom przez Najwyższą Istność, Europejczycy w swym zadufaniu chcą zrozumieć prawa dla nich niedostępne.

Rozdział siódmy

Oprócz nauk moralnych pobierałem również inne. Codziennie pracowałem z moim mistrzem na polu, gdzie kształciłem się w zakresie rolnictwa. Szybko zrozumiałem, że by być dobrym rolnikiem nie trzeba znajomości agronomi (kunsztu rolnictwa zapisanego w mądrych księgach), wystarczy bowiem doświadczenie i praktyka.

Praca i myśl wolna wzmocniły słaby niegdyś mój temperament. W niedostatku zwierściadła, gdym się w wodzie przezierał, postrzegłem płeć moją, prawda przyczernioną, ale twarz pełną i rumieniec żywy. Sen smaczny a nieprzerwany orzeźwiał strudzone robotą członki, a czerstwość samą się pracą pomnażała.


Rozdział ósmy

Któregoś dnia, idąc z nauczycielem na pole, ujrzałem dołek, w którym zakopano mój nóż i mimowolnie się uśmiechnąłem. Dla Xaoo stało się to pretekstem do wykładu o kunszcie wojny, który mądry Nipuanin poznał z moich opowieści. Mistrz uważał, że choć wynalazek kruszców jest niewątpliwie bardzo pożyteczny w pracach rolniczych, to nie warto płacić za niego takiej wielkiej ceny, jaką jest wojna. Było dla niego zupełnie niezrozumiałe, że można doprowadzić do takiej tragedii, by ludzie siebie nawzajem zabijali. Poza tym uważał za złe to, że jeden człowiek rządzi innymi. Uznał więc narzędzia z kruszcu za zbytek, bez którego człowiek żyjący w zgodzie z naturą może się obejść.

Rozdział dziewiąty

Xaoo zabrał mnie w podróż po wyspie, dzięki czemu mogłem poznać dobrze całą wyspę i jej społeczność. Po ośmiu dniach drogi dotarliśmy do pola, które – jak sie potem dowiedziałem – uprawiał Kootes, założyciel społeczności Nipuanów. Kootes przybył z cudzej ziemi wraz z żoną i dwojgiem dzieci. Jak opowiedział mi Xaoo:

(...) poszczęściła Najwyższa Istność pracy jego, przyszedł do ostatniej starości i przed śmiercią widział czwarte pokolenie swoje. Tkwią nam w świętej pamięci jego przykazy. Żeby zaś było cokolwiek takiego, co by nam ustawicznie przypominało jego obcowanie – instrumenta, których do rolnictwa używał, chowamy z pilnością i każdy je raz przynajmniej w życiu oglądać powinien.


Pole Kootesa należy do wszystkich Nipuanów, zboże, które tu wyrośnie, dzieli się i wysyła się do każdej z osad na wyspie, w osadach sporządza się z niego chleb, rozdziela między mieszkańców i spożywa uroczyście na zakończenie żniw. Tego dnia najstarszy z każdej osady opowiada o ojcu Nipuanów, jego pracy i nauce. Cała uroczystość kończy się zwykle pieśniami.

W drodze powrotnej Xaoo mówił mi, że Nipuanie nie znają żadnych ustrojów politycznych, nie uznają żadnej zwierzchności, prócz tej rodziców nad dziećmi. Wszyscy są równi, nie ma podatków, bo o przyszłość rodziców zatroszczą sie dobrze wychowane dzieci.

Rozdział dziesiąty

Idąc dalej zobaczyliśmy wielki kopiec kamieni. Xaoo opowiedział mi historię jego powstania. Otóż był pewien człowiek nazwiskiem Laongo, który z niewiadomych przyczyn opuścił wyspę, nie było go przez długi czas, aż nagle któregoś dnia powrócił. Pytany, gdzie był, odpowiadał, że utknął na bezludnej wyspie, na której musiał pozostać tak długo, dopóki nie udało mu się zbudować nowej tratwy (pierwszą porwały fale). Wydawało się, że Laongo powrócił do dawnego życia, on jednak potajemnie opowiadał młodzieży o innym życiu, o zbytkach i dostatkach innych krajów. Nowe zwyczaje przewróciły w głowach młodym Nipuanom. Okazało się, że Laongo był przekupiony przez obcy rząd, by sprowadził nowych poddanych. Na szczęście, kiedy miał już ich wywieźć na tratwie do obcego kraju, jego występek został wykryty. On i jego pomocnicy zostali pojmani, osądzeni i ukamienowani. A kopiec został usypany na pamiątkę tych wydarzeń.

Rozdział jedenasty

Gdy powróciliśmy do domu, przywitał na tłum mieszkańców, który czekał na cząstkę zboża z pola Kootesa przyniesioną dla nich przez Xaoo. Trzeciego dnia odbyło się uroczyste dzielenie chlebem z tego zboża. Początkowo nie chciano podzielić się nim ze mną, bo nie jestem synem praojca. Wtedy Xaoo pouczyć współbraci:
A gdy nasz pierwszy ojciec ujźrzał był przechodnia łaknącego, czy byłby mu kawałka chleba swojego żałował?


Te słowa przekonały wszystkich i podzielono się ze mną chlebem. Po uczcie najsędziwszy z mieszkańców rozpoczął swoje pouczenie:

Wiek wiekowi podaje pamięć, dzień dniowi daje naukę. Jedliśmy chleb naszego ojca, słuchajmy napomnienia jego. Bóg jest źródłem wszelkiej istności; Bóg jest początkiem wszystkiego dobra; Bóg być powinien jedynym celem i końcem wszystkich spraw naszych. Rodzicom należy się miłość, uszanowanie i posłuszeństwo. Chcecie mieć wdzięczne dzieci – bądźcie wdzięcznymi dziećmi. Wychowanie młodzieży niech będzie szkołą cnoty. Nagroda cnoty w tym życiu największa: wewnętrzne przeświadczenie. Inszych nie szukajcie; gdy zaś karzecie występki, żałujcie występnych a pamiętajcie, że i wy możecie zgrzeszyć.


Dalej starzec opowiadał o praojcu oraz o innych zasłużonych Nipuanach. Gdy skończył, rozpoczęły się pieśni i radosna zabawa młodzieży.

Następnego dnia prosiłem Xaoo, by mi wytłumaczył tajniki nauki, która prowadzi do cnoty. Dowiedziałem się, ze składa się ona z czterech części:
najpierw nauczyciel poznaje dobrze swego ucznia, jego skłonności , sposób myślenia, temperamnet, itp. Stąd nauczyciel wie, jak postępować z uczniem, jakie metody wychowawcze stosować;
drugi etap to wyplewienie złych skłonności;
trzeci etap to wpojenie prawych zasad uczniowi, nauczenie go o obowiązkach stanów, nawet o tych przykrych;
ostatni etap to ćwiczenie w roztropności; we wszystkim trzeba mieć miarę, nawet w cnotach, dlatego uczeń musi wiedzieć kiedy i jak należy sie zachowywać;

Rozdział dwunasty

Przy okazji wyprawy, jaką odbyłem z Xaoo, wspomniałem memu nauczycielowi o podróżach zagranicznych, które są u nas ostatnim stopniem edukacji. Mistrz wysłuchał moich pochwał, po czym zgodził sie za mną, że podróże mogą kształcić, ale zanim uznam korzyści płynące z dalekich wypraw powinienem zastanowić sie również nad szkodami, które mogą one przynieść.

Rozdział trzynasty

Podczas pobytu na Nipu miałem okazję również oglądać, jak wyglądają tamtejsze sądy. Zadziwiony byłem niezmiernie, że skarżący i oskarżany odnoszą się do siebie z niezmiernym szacunkiem i życzliwością, poza tym tylko jedna strona opowiada o sprawie, bo wychowani w cnocie ludzie są rzetelni i prawdomówni. Sprawę rozsądza sprawiedliwie zgromadzenie starszych z korzyścią dla całego społeczeństwa.

Rozdział czternasty

Jeszcze o kilku starych zwyczajach Nipuanów wypada mi opowiedzieć. Historia kraju przechowywana jest nie tylko w pamięci starych, ale również w pieśniach, które zawsze służą cnotliwemu wychowaniu. Nipuanie nie posiadają kalendarza, czas odmierzają według obrotów słonecznych i żniw. Żyją bardzo długo, ciesząc się jednocześnie młodym wyglądem. Xaoo miał lat dziewięćdziesiąt dwa, a wyglądał na pięćdziesiąt. Małżeństwa są dożywotnie, nikt na Nipu nawet nie słyszał o rozwodach. Zamiast kruszców do wyrobu narzędzi używają ości wielkich ryb, które morze wyrzuciło na ląd.

Pierwszy dzień każdego miesiąca jest wolny, starzy wtedy bawią się dyskusjami, a młodzież obojga płci urządza igrzyska na polach, pod okiem starszych. Nie ma na Nipu instrumentów, tańczy się przy akompaniamencie wspólnego śpiewu. Na Nipu nie je się mięsa, ani zwierząt, ani ryb. Na wyspie nie ma groźnych zwierząt. W gospodarstwach trzyma się krowy, woły i owce.

Rozdział y piętnasty, szesnasty

Któregoś dnia przechadzając się nad brzegiem morza dostrzegłem fragment rozbitego statku, którym płynąłem. W środku znalazłem wiele wspaniałych kosztowności, między innymi złoto. Ukryłem wszytko w pieczarze przed Nipuanami i uradowany wróciłem do domu. Nie mogłem spać w nocy z żalu (że na Nipu zdobyte skarby są bezużyteczne) i radości jednocześnie. Rano okłamałem Xaoo, że źle się czuję, by móc powrócić do okrętu. Znalazłem tam jeszcze trochę ksiąg, proch, kule i śrut. Wszystko ukryłem razem ze złotem w pieczarze. W pobliżu rozbitego statku odkryłem również łódź i dwa wiosła, które natychmiast odprowadziłem w bezpieczne miejsce. Po czym wziąłem się do szacowania nowo nabytych bogactw.

Następnego dnia powróciłem do pieczary. Bojąc się ciekawości Nipuanów, zaniosłem z powrotem na rozbity okręt nieznaczną część moich zdobyczy, zamierzając powiadomić starszych o znalezisku. Następnego dnia Xaoo poszedł ze mną na okręt i z ciekawością oglądał nowe dla niego przedmioty, z których pistolety od razu wrzucił do morza, instrumenty pozostawił na okręcie, a książki pozwolił mi zabrać na ląd. Starsi natychmiast spalili okręt, co napełniło mnie obawą o ukrytą łódź. Xaoo dał mi za zadanie wytłumaczenie zawartości ksiąg. Ze wszystkich znalezionych najbardziej odpowiedni wydał mi się Mizantrop Moliera. Wysłuchawszy mojej relacji Xaoo stwierdził, że Molier musiał znać się na ludziach, ale w jego książce brakuje pouczenia o roztropności.

Rozdział siedemnasty

Prawdę powiadają starzy, iż słodki dym ojczyzny.


Złoto i kosztowności spoczywające w pieczarze nie dawały mi spokoju, widząc przedmioty rodem z Europy, zapragnąłem zobaczyć moją ojczyznę. Biłem się z myślami, postanowiłem nawet wrzucić mój skarb do morza, ale nie byłem w stanie. Dlatego powziąłem szaleńczy zamiar wydostania się z wyspy na niewielkiej łodzi, którą wcześniej ukryłem. Począłem przygotowania do podróży, doprawiłem łodzi maszt, podzieliłem ją na trzy części (w pierwszej umieściłem skarby, w drugiej wodę, a w trzeciej jedzenie). Wszytko było już gotowe, gdy pewnego poranka, przybywszy do łodzi jak zwykle, zobaczyłem, że jej nie ma. Wpadłem w rozpacz okropną, ocknąwszy się, poszedłem rzeczką ku morzu i z radością postrzegłem, że prąd morski po prostu moją łódź nieco przesunął. Skoczyłem wpław ku niej, a bojąc się podobnych przypadków, mając wiatr po temu – puściłem się na morze.

KSIĘGA TRZECIA

Rozdziały: pierwszy, drugi, trzeci, czwarty i piąty

Znalazłem się na pełnym morzu, wyspa Nipu była już prawie niewidoczna. Płynąłem tak samotnie, targany myślami to nadziei, to żalu, to rozpaczy przez kilkanaście dni. Kiedy skończył się już prowiant i woda, szybko począłem opadać z sił. Ostatecznie jednak zostałem uratowany przez okręt hiszpański wracający z Afryki do Ameryki. Na pokładzie przewożono Murzyńskich niewolników, przeznaczonych do pracy w kopalni. Chciwy kapitan okrętu rozkazał „wyegzaminować” skarby, które przy mnie znaleziono, co skończyło się dla mnie kolejnym nieszczęściem. Skuty kajdanami, trafiłem do jednej celi z przewożonymi Murzynami. Podróż przepędziłem na rozmyślaniach. Przypomniałem sobie, że szczęśliwie zaszyłem zdobyczne weksle w szkaplerzu, w których teraz widziałem możliwość wybawienia.

(...) a tymczasem głodem, niewczasem i rozmaitymi niewygodami strudzeni niewolnicy umierali codziennie, a gdyśmy u brzegu Ameryki stanęli, ledwo ich trzecią część do pracy zdatnych rachowano.


Przybiliśmy do portu, a stamtąd poprowadzono nas do Potozo, gdzie przyszło mi pracować. Wepchnięty do pieczar, pracowałem ciężko, a przy okazji uczyłem się hiszpańskiego. Do pieczary przychodził czasem sędziwy Amerykanin (Indianin), który próbował ulżyć trochę niewolnikom w cierpieniach. Zaciekawił mnie ten człowiek swoim podobieństwem do Nipuanów, więc postanowiłem go lepiej poznać. Wiele rozmawialiśmy, opowiedziałem mu o moich dotychczasowych przygodach, na koniec prosiłem, by pomógł mi się uwolnić z tej okrutnej niewoli. W tym celu Amerykanin obiecał sprowadzić swojego europejskiego przyjaciela, na którego przyszło mi czekać przeszło dwa miesiące. Ów przyjaciel, Gwilhelm Kwakr, człowiek dobry i bogaty, przywitał mnie po bratersku i natychmiast wydostał z kopalni. W miejscu, które wskazano mi na nocleg znalazłem ubranie i weksel na 500 funtów szerlingów, które postanowiłem przeznaczyć na wykupienie innych niewolników.

Rozdział szósty

W końcu znalazłem się w domu mego wybawcy, ten usłyszawszy, co zrobiłem z jego wekslem, ucieszył się niezmiernie i ofiarował mi swoją przyjaźń. Postanowiłem mu opowiedzieć o swoich planach powrotu do ojczyzny, które chciałem zrealizować dzięki ukrytym wekslom. Gwilhelm zwrócił mi jednak uwagę, że te weksle do kogoś należą i że trzeba by odnaleźć spadkobierców, którym się one należą. Nie mogłem nie przyznać mu racji, więc przyniosłem z lekkim żalem mojemu wybawcy weksle, by pomógł mi w odnalezieniu ich prawowitych właścicieli. Los się znowu okazał dla mnie łaskawy. Weksle należały do Gwilhelma, który postanowił mi je ofiarować:

Dziękuję Bogu za ten wielce dla mnie pożądany przypadek. Okręt ten francuski wiózł moje niektóre towary i weksle. Odżałowałem już był dawno wszystkiego, a gdy je Opatrzność w ręku twoich osadziła, ustępuję ci ich z ochotą. Z wielkim zyskiem wróciła mi się strata, gdy tobie dogodzić mogę. Nie rozumiej, żeby mnie ten dar ubożył; mam z łaski bożej wszystkiego dostatkiem i tę samą stratę inszymi korzyściami dawno już mam nagrodzoną.


Niedługo potem, dzięki pomocy Gwilhelma dostałem się na statek, który miał mnie przybliżyć do ojczyzny. Z żalem żegnałem się z nowymi przyjaciółmi.

Rozdziały: siódmy, ósmy i dziewiąty

W kajucie mojej znalazłem jeszcze wiele prezentów od Gwilhelma. Wiele czasu na statku spędzałem z kapitanem – młodym Francuzem – rozmawiając głownie o fraszkach. Pewnego razu zeszło się na tematy nieco poważniejsze, więc począłem opowiadać o Nipuanach i ich zaletach, przeciwstawiając je wadom narodów europejskich. Kiedy tak zapędziłem się w rozważaniach, kapitan zwrócił mi po przyjacielsku uwagę, że nie powinienem tak głośno wyrażać swoich opinii o wadach ludzkich, bo mogę nie znaleźć zrozumienia u innych ludzi. Wiele jeszcze czasu spędziłem z tym młodym Francuzem, który okazał się prawdziwym filozofem i doskonałym kompanem. Nadszedł jednak czas rozstania. Zostałem sam w Kadyks, weksle posłałem do Paryża pod przybranym nazwiskiem barona de Graumsdorff, by moi dawni wierzyciele nie położyli na nich aresztu, zanim nie dotrę do miasta. Niestety kolejna przeszkoda stanęła na drodze do ojczyzny. Pewnego wieczora zostałem pojmany przez żołnierzy i osadzony z niewiadomych przyczyn w więzieniu. Po kilku tygodniach przewieziono mnie do więzienia w Sewilli, gdzie zostałem zaprowadzony do dziwnej celi.

Rozdział dziesiąty

Po pewnym czasie w tajemniczym pokoju pojawili się dziwni ludzie odziani w czarne płaszcze. Najpierw kazano mi złożyć dziwną przysięgę, po czym rozpoczęło się przesłuchanie. Pytano mnie o całe życie. Szczególną uwagę zebranych przykuł opowieść o Nipu. Ku mojemu zdziwieniu w pewnym momencie jeden z mężczyzn wybuchł niepohamowanym śmiechem. Wyprowadzono mnie i ogolono mi głowę i przewieziono do szpitala dla obłąkanych.

W Nipu gadałem i myślałem po europejsku – osądzili mnie za dzikiego; w Europie chciałem po nipuańsku sobie poczynać – zostałem szalonym.


Do zakładu przychodzili miłosierni ludzie z pomocą dla osadzonych i u nich próbowałem szukać ratunku, ale na darmo. Któregoś jednak dnia zobaczyłem grupę cudzoziemców oglądających szpital, a wśród nich mojego francuskiego kapitana. Byłem uratowany.

Rozdział jedenasty

Z Sewilli udaliśmy się z moim przyjacielem przez Madryt i Góry Pirenejskie do Paryża, gdzie zwróciłem wszystkie długi, a resztę pieniędzy wysłałem do Polski przez bankierów. Zabawiłem kilka niedziel u kapitana, a tak mi było dobrze w jego towarzystwie, że wyjeżdżać nie chciałem. Jednak obowiązek obywatela wziął górę i w końcu wyruszyłem w drogę do Warszawy.

Rozdziały dwunasty, trzynasty i czternasty

Diariusz podróży z Paryża do Warszawy nie bawiłby czytelnika. Przypadku żadnego osobliwego nie miałem, czasy były piękne, droga dobra. Stanąłem w Warszawie 14 maja w samo południe.


W Warszawie zostałem wspaniale przyjęty, stałem się na krótką chwilę osobistością modną i pożądaną w towarzystwie. Załatwiwszy jednak wszystkie zaległe sprawy, powróciłem do rodzinnego Szumina.

Osiadłem z radością na wsi, tumultu miejskiego, niewczasów, ustawicznej włóczęgi aż nadto świadom. W przeciągu lat dziesięciu dworak w Warszawie, w Paryżu galant, oracz na Nipu, niewolnik w Potozy, szalony w Sewilli – zostałem w Szumimie filozofem.


Postanowiłem żyć w zgodzie z naukami Nipuanów, przede wszystkim za główny cel postawiłem sobie szczęście moich poddanych. Żyłem sobie spokojnie z rok już chyba, kiedy z Warszawy przyszło zawiadomienie, że mam szansę dostąpić „najwyższych promocyj, bylem się chciał tylko podjąć funkcji poselskiej z mojego województwa na przyszły sejm”. Szczęśliwie posłem zostałem, a z tej okazji „według starożytnego zwyczaju upiliśmy się wszyscy w miłości i zgodzie”. Jednak już następnego dnia przy spisywaniu instrukcji na sejm mój zapał został ostudzony, a ideały zignorowane.

Przyjechawszy do Warszawy na sejm, szybko przekonałem się, że niewiele dobrego można tam wywalczyć. Nachodzili mnie możni, by kupić sobie moje usługi. Ja jednak urzędu sprzedać nie chciałem. Sam sejm został zerwany trzeciego dnia. Pozostałem jeszcze przez kilka miesięcy w Warszawie próbując uczciwie usłać sobie drogę do promocji. Jednak nic nie wskórałem.

Rozdziały piętnasty i szesnasty

Powróciłem do Szumina, gdzie wiodłem życie spokojne i zgodne z moim sumieniem. Do pełni szczęścia brakowało mi małżonki. Najpierw chciałem się oświadczyć córce sąsiada ze „znamienitej familii”, okazałem się jednak za nisko urodzony dla tej damy. Drugą kandydatkę kazano mi opłacić olbrzymią sumą. Trzecie okazała się mieć już serce zajęte. Zniechęcony, ograniczyłem wyjścia z domu, a większość czasu poświęciłem na studiowanie ksiąg.

Wiosną okazało sie, że zmarł mój wuj, „po którym na mnie w Litwie substancja spadała”. Wybrałem się więc „w tamtejsze kraje”, po drodze jednak spotkał mnie nieszczęśliwy przypadek – załamałem się z mostem do bagniska. Posłałem po konie do najbliższej wsi. Z pomocą mi przyszła zacna wdowa, u której znalazłem miłą gościnę. Kilka dni bawiąc już w tym wspaniałym domu, zostałem sam z gospodynią i począłem opowiadać już nie o swoich przygodach zagranicznych, ale o dzieciństwie i wczesnej młodości. Kiedy wspomniałem ukochaną Juliannę, której mimo starań odnaleźć nie mogłem, pani podała mi rękę, na której rozpoznałem pierścień dawno darowany na znak młodzieńczej miłości.

Łatwo kochającego przeprosić można. Zbyt żywe radości, podziwienia, ciekawości impresje przerywały co moment dyskursa nasze. W tumulcie najżywszych pasyj usłyszałem wyrok szczęśliwości mojej... byłem kochanym.


W tydzień oświadczyłem się Juliannie i tak do dziś razem żyjemy ciesząc sie sobą i wnukami.



Polecasz ten artykuł?TAK NIEUdostępnij